W ostatnich latach żel dezynfekujący był produktem pierwszej potrzeby dla każdego. Wynikało to oczywiście z obawy przed złapaniem koronawirusa. Używany więc był przez wielu przy każdym wyjściu czy po dotknięciu powierzchni narażonych na zarazki, jak poręcze na schodach czy w autobusach. Czy w tym roku warto go w ogóle kupować?
Czy to koniec pandemii?
Nie. Wirus jeszcze nie zniknął. Atakuje może z mniejszym natężeniem, ale wciąż można go z łatwością złapać w przestrzeni publicznej, gdzie nie ma możliwości szybkiego umycia rąk.
W takim wypadku trzeba zastosować zasadę ograniczonego zaufania. I korzystać z żelu dezynfekującego po bezpośrednim zetknięciu się z powierzchniami, których dotyka wiele osób. Taka dodatkowa przezorność nie jest oczywiście żadną gwarancją, ale przełoży się na poczucie bezpieczeństwa.
Żele to nie był wynalazek pandemiczny
Chociaż jeszcze trzy lata temu był dużo mniej powszechnie znane, to zdecydowanie Żel dezynfekujący można było znaleźć na półkach większości porządnych drogerii. Używany był w obawie przed zarazkami powodującymi inne choroby.
Trzeba pamiętać, że przeciwnicy żeli dezynfekujących mają rację wskazując, że nie warto przesadzać z ich używaniem. Żele antybakteryjne likwidują bowiem też wszystkie dobre bakterie, których potrzebujemy i w nadużyciu wpływają destrukcyjnie na stan naszej skóry.
Do sporadycznego użytku
Mimo wszystko tubkę żelu antybakteryjnego warto zawsze mieć w torebce czy w kieszeni. Nie trzeba korzystać z niego cały czas, ale warto sięgnąć po krople lub dwie w nagłych wypadkach. Po przejeździe autobusem czy po zabawie dziecka na placu zabaw i przed posiłkiem. Jest to sytuacja, w której nie ma lepszego rozwiązania, a umycie rąk jest koniecznością.
Zdecydowanie więc takie żel nie są domeną tylko dwóch poprzednich lat. Służyły ludziom dużo wcześniej i zapewne jeszcze bardzo długo będą służyć. Nic dziwnego – są skuteczne, poręczne i stosunkowo niedrogie, a bezpośrednio wpływają na ochronę naszego organizmu przed niepożądanymi bakteriami.